Mamy XXI wiek a fotografów używających aparatów analogowych można ze świecą szukać. Pada więc pytanie po co? Może fotografia analogowa to relikt zagrożony wyginięciem? Każdy czytający ten tekst usłyszał w głowie inną odpowiedź.
Dla mnie to coś nowego, innego, zmieniającego nawyki, wzbogacającego wiedzę i doświadczanie fotografii takiej jakiej nie znałem wcześniej. Mam 33 lata i swoją przygodę zaczynałem z aparatem cyfrowym Pentax k200d więc czasy kiedy fotograf zakładał kliszę 10 lub 36 klatkową znam jedynie ze zdjęć w internecie. Po 8 latach fotografowania komercyjnego czyli po prostu takiego za pieniądze ;) temat fotografii analogowej mnie zaciekawił.
Aparat przedstawiony na zdjęciu to Mamiya rb67 czyli średnioformatowy aparat analogowy, który dzięki uprzejmości taty mojego kolegi gości pod moją opieką do dnia dzisiejszego. Udało mi się na tą chwilę wykonać nim 11 zdjeć, tak….. jedenaście. W dzisiejszych czasach gdzie pojemności kart pamięci liczy w tysiącach zdjęć jakie jest w stanie pomieścić liczba 11 zdjęć zapewne zwróciło Waszą uwagę. Mam świadomość tego, że wśród Was znajdą się osoby które zapytają ponownie: po co “targać” ze sobą 5kg grzmota, którego pozwoli na wykonanie 10 zdjęć skoro dzisiejsze telefony wykonują tysiące z funkcją filtrów typu vintage? Troszkę to jak zapytać po co kupować auta z silnikiem 5L spalające 20l/100km skoro są auta z silnikami 1L palące mniej? Może to i porównanie z tzw. czapy ale odpowiedź jest praktycznie ta sama: Dla fun’u! chodź w przypadku fotografii powodów jest więcej. Jestem typem gaduły ale już zmierzam do sedna.
Aparat analogowy uczy cierpliwości i szacunku do każdej klatki.
Świadomość, że mamy do dyspozycji (w przypadku Mamiya ) tylko 10 klatek powoduje, że nie chcemy ich zmarnować na byle jaki kadr. Taki impuls jest niczym innym jak naturalną selekcja zdjęć którą wykonujemy zgrywając pliki z cyfrówki na komputer. Kasujemy wtedy te gorsze zdjęcia, które nic nie wnoszą. W przypadku analoga musimy podjąć decyzję czy dany kadr, dana chwila zasługuje na to aby naświetlić tą cenną klatkę.
Kolejną cechą takiej fotografii jest sprawdzenie cierpliwości fotografującego. Mam tu na myśli fakt, że w przypadku wspomnianego powyżej sprzętu nie mamy tak wspaniałego i pospolitego dzisiaj pomiaru ekspozycji. Zapewne część z Was (i to całkiem normalne) nie wie o czym mowa. To nic innego jak informacja czy nasze parametry są na tyle poprawne że zdjęcie będzie poprawie naświetlone. Tu zaczynają się schody bo przecież skąd fotografujący ma wiedzieć jak aparat fotograficzny ustawić aby zdjęcie najnormalniej w świecie wyszło poprawnie. Ja “poprosiłem o pomoc” specjalną aplikację na smartfona która pełni rolę światłomierze i podaje wprost parametry do ustawienia na aparacie.
Zanim jeszcze wykonamy zdjęcie jest szereg czynności nad którymi nie będę się już rozpisywał bo nie o to chodzi aby Was wystraszyć a wręcz przeciwnie aby Wam uświadomić, żę proces wykonania jednej fotografii jest długi i wymagający zaangażowania.
Proces wywoływania to czysta zabawa w chemika a efekty finalne to wisienka na torcie.
Sytuację w której samodzielnie zabieracie się za wywołanie w zaciszu domowym kliszy raczej nie zakładam bo to iście zabieg dla majsterkowiczów z domieszką chemika. Ja przyznam się bez bicia, że ten etap zostawiam profesjonalistom :) W moim przypadku z pomocą przyszedł kolega Adam z którym mam okazję pracować w biurze przy wszelakich produkcjach video.
Wynik zabawy z filmem rozwijanym w egipskich ciemnościach i następnie kąpieli w nieznanej mi cieczy pozwoliło na wreszcie wyczekiwaną możliwość zobaczenia wyniku tak wielu starań. Ten moment to istna wisienka na torcie. Moje efekty pozwolę sobie opublikować poniżej. Reasumując wszystkim polecam taką przygodę z prawdziwą fotografią.
Sprzęt: Mamiya rb67
film: Ilford 120
Skan kliszy: Studio Trzynaście